Skuteczność stuprocentowa. Tornado - Gręzovia 3:1
Dawno dawno temu, w odległej galaktyce bywało tak, że mieliśmy 100 sytuacji i były z tego dwa gole. Z czego jeden po kontrze dla przeciwnika. W niedzielę co było, to wpadło. I dobrze.
Składzik nasz trener desygnował taki: Przemek Marciniuk - Michał Kopeć, Karol Michalak, Mateusz Kobojek, Mateusz Wiszniewski, Piotrek Łoziński, Michał Zarzecki, Michał Jędruszczak, Bartek Trościańczyk, Piotrek Czapliński i Grzegorz Bednarczyk.
Mecz jak mecz, starannie z tyłu, nudno z przodu, jakoś tak dożynkowo. Piłkę mieliśmy częściej, ale żeby jakieś setki stworzyć to nie za bardzo. Trochę się bałem w tym momencie, że jak nam strzelą to będzie trudno odrobić. Jedyne spektakularne zagranie to było niewinne wybicie piłki przez kolegę Ziębę. Dwa razy pytałem Tomka Banasiaka, czy widział to co ja. Owoż Karol zupełnie świadomie kopnął piłkę prawą nogą i zewnętrznym podbiciem. Można? Można! Ale może źle widzieliśmy.
Bramę zdobył Berbeć. Ładnie odskoczył w bok w polu karnym, dostał dobre podanie (chyba od Baty...) popatrzył na bramkarza i płaszczakiem w długi róg przy słupeczku otworzył wynik. I dalej nuda. Przed samą przerwą trochę popsuł się Piotrek Łoziński i zastąpił go Karol Olszewski. Stacho wszedł, popatrzył gdzie jest Tofel, pobiegł za nim, dostał odegranie i lewą nogą walnął pod poprzeczkę. Cud, miód, malina i kiszone ogórki. 2- 0. Przerwa. W przerwie za Michałka wszedł Adam Boda. Gra się ogólnie trochę rozluźniła, bo chłopakom z Gręzówki nie chciało się latać po sporym boisku, nasi jakoś motywacji nie mieli, by wyglądało, że spokojnie nasze prowadzenie dojedzie do końca. Tym bardziej że Michał Zarzecki po godzinie gry ładnie obrócił się na 18 metrze i walnął lewą nogą nie do obrony. I nagle zaczęły się emocje. Goście z Gręzówki strzelili gola i zaczęli atakować. Potem awarię zgłosił Adam, bo coś mu strzeliło w udzie. Zmiany były wykorzystane (za Berbecia wszedł Łukasz Kisiel w międzyczasie...), więc Adaś już tylko dzielnie spacerował. Potem koleś z Gręzówki zrobił "stołek" walczącemu w powietrzu Pepie. Ludzie się zbiegli i dawaj oglądać zwłoki. Okazało się, że nasz waleczny bramkarzyk rusza rączkami, nóżkami fika i konwersuje z kolegami bardzo uprzejmie, tylko nie bardzo wie, gdzie jest. Wytłumaczono mu, żeby w żadnym wypadku nie szedł w stronę światła i zaczęto szukać bramkarza. Bardzo chciał Tofel, ale ostatecznie wymyślono Kopcia. I co? I dobrze! Poradził sobie super, Norek wygryziony na amen.
Pepa i Adam pojechali do szpitala. Będą żyć. Chociaż z faktu, że Przemek nabrał nawet zapału do prowadzenia strony internetowej, wnoszę, że uraz głowy może być poważny. Na szczęście za tydzień wolne, bo Parczew ma jakieś inne plany niż granie z Tornado. Przeżyjemy.